Autor anonimowy
Niektórzy idą pewnie przez życie i chwytają okazje. Inni, jak ja, potykają się, wytrąceni z równowagi przez związki, uzależnienia lub wydarzenia, których nie przewidzieliśmy.
Na przykład, popełniłam błąd, upijając się podczas mojej pierwszej randki. Pamiętam tylko, jak facet potrząsnął mną, mówiąc mi, że czas wracać do domu.
A potem była noc głupiej dyskusji o fałszywych dowodach osobistych i piątej tequili. Mój kieliszek był pusty, a film, który oglądaliśmy, stał się zabawny. Fabuła zaczęła się rozmywać, a ja często korzystałam z toalety. Mój stan się pogarszał. Ktoś po mnie przyjechał. Potem spałam przez trzy dni z wiadrem przy łóżku.
Złych wyborów było więcej. Zbyt wielu chłopaków znało moje imię, a wielu nocy nie mogłam sobie rano przypomnieć. Pustka stała się rosnącą epidemią w moim sercu. Eskapady nie dawały mi poczucia wolności, indywidualności i znaczenia. Czułam się uwięziona przez nieustanną potrzebę podrywu, a rozpacz była coraz większa.
Szukając nowego stylu życia, pojechałam do Kolorado z moim chłopakiem, Rich’em. Po drodze planowaliśmy ślub. Myślałam, że temu facetowi naprawdę zależy. Przez ostatnie sześć miesięcy doświadczaliśmy działania podstępnych halucynogenów. W Kolorado wynajęliśmy domek. Naszą jedyną dotychczasową kłótnią było to, który pokój przeznaczymy do palenia marihuany. Powiedziałam mu, że piwnica. Nie chciałem mieć kłopotów z prawem.
Richard obiecał, że jeśli będę pracować i utrzymywać go na studiach, zrobi to samo dla mnie po ich ukończeniu. Byłam zdesperowana, żeby z nim zostać, ponieważ miał znajomości, dzięki którym mogłam utrzymać się na szczycie. W ciągu zaledwie trzech miesięcy nie mogłam funkcjonować bez jego pomocy. Pokazał mi życie, jakiego nigdy nie doświadczyłam. Widziałam, jak zachody słońca zamieniają się w motyle. Moja wyobraźnia ożywała, maskując depresję, na którą cierpiałam.
Z czasem moja aktywna wyobraźnia zaczęła wytwarzać pustkę. Stało się to pewnego wieczoru, kiedy siedziałam na werandzie domu jego matki. Byłam sama, Richard w środku, okolica spała.
Z bocznych uliczek i dachów domów wychodziła ciemność z pazurami i śmiechem. W końcu rozeszła się po okolicy. Siedziałam nieruchoma w obawie, że mnie zauważy. Wtedy Richard wyszedł na ganek. Wpatrywałam się w ulicę, mając nadzieję, że ciemność go nie zauważyła. Richard odwrócił moją uwagę i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiadałam o swoim podekscytowaniu tym, jak cienkie są moje nogi i że się nie dotykają. Nieudolnie próbowałam się pocieszyć. Wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku. Bycie chudą było tego warte. Chłopaki to lubią.
Ale co się stanie, jeśli następnym razem ciemność nie odejdzie? Jeśli powiem Rich’owi, zabierze mi smakołyki. Zdałam sobie sprawę, że będę sama i będę cierpieć jeszcze bardziej.
Następnego ranka obudziłam się wcześniej niż zwykle i leżałam wpatrując się w sufit. Moje myślenie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wydawało się ostre i niezmącone. Wydawało mi się, że żyję pełnią życia i imprezowałem do białego rana. W końcu tego ranka przyznałam sama przed sobą, że nie żyję naprawdę. Obudziłam Richarda i powiedziałam mu, że idę na studia i nie chcę już tak funkcjonować.
Richard nie mógł wyjść z podziwu. Nigdy nie widział mnie tak zdeterminowanej, nieugiętej wobec jego manewrów. Zadzwoniłam do teściów, by powiedzieć im, że chcę iść na studia i przyjadę następnego dnia, by się pożegnać. Rodzina Richarda uważała, że byłam okropna, porzucając go. Zrobił dla mnie tak wiele... jak mogłam być tak bezmyślna? Gdyby tylko wiedzieli, co dla mnie zrobił!
Przyjechałam na Washington State University. Nigdy nie zapomnę tej zimnej, betonowej celi o numerze 823, znanej jako pokój w akademiku. Czy studia naprawdę zmienią moje życie? Myślałam, że tak, ale jak na ironię czułam się gorzej. Znowu pustka.
Zaczęła się depresja i zbliżyłam się do granicy samobójstwa. Z zazdrością patrzyłam, jak niedopałki papierosów spadają z okna na ósmym piętrze, zazdroszcząc im wolności. Przeszukiwałam torebkę, mając nadzieję, że gdzieś w jej ciemnym, skórzanym ciele znajduje się jeszcze jedna działka. Proszę, jeszcze tylko jedno kopnięcie. Jeszcze jedna odrobina szczęścia przed porankiem. Błagałam, ale żadna się nie pojawiła.
Od nieszczęścia odciągnęła mnie współlokatorka, która przyjechała po tygodniu. Była optymistyczna i podekscytowana poznawaniem ludzi. To zrekompensowało mój paraliżujący smutek. Przez pierwszy tydzień zajęć zaliczyliśmy wszystkie imprezki. Wciąż miałam nadzieję, że pustka wypełni się, gdy będę przechylała każdą puszkę piwa, że depresja odejdzie. Nie chciałam zaakceptować tego, że każda impreza kończy się tak samo. Ta miała być inna.
"Hej, Bobbie, masz maszynkę do strzyżenia?". Uśmiechnęłam się, gdy maszynka zrobiła ścieżkę przez środek moich długich włosów. Usłyszałam westchnienia i podniosłam wzrok, by zdać sobie sprawę, że zabawiam cały dziedziniec. "Rano będzie żałować" - szydzili. "Chciałbym zobaczyć jej twarz jutro" - mruczeli inni. Myślałem, że ludzie będą pod wrażeniem mojej śmiałości i zapału do bycia sobą. Moje zęby szczerzyły się przez pijane usta, gdy pocierałam dłonią o szorstkie włoski na głowie. Zawsze chciałam ją ogolić. Teraz w końcu to zrobiłam. Czułam triumf! Wiedziałam tylko, że muszę czuć się dobrze.
Dwa miesiące później buntowniczy zapał do samorealizacji osłabł. Jeśli ktoś przyszedłby mnie odwiedzić, zastałby mnie w spodniach z dzwoneczkami, które podkreślały moje chude nogi. Ta szczupłość, z której kiedyś byłam dumna, teraz stała się moją słabością. Moje nogi nie były w stanie unieść mnie nawet po schodach. Kiedyś silne do gry w piłkę, teraz bezużyteczne. Nawet moje stopy były zbyt chude. Każdy spacer po podłodze akademika był żałosny. W końcu bałam się chodzić nawet do łazienki.
Moje niegdyś pełne piersi były teraz skurczone, a oczy pozbawione radości. Mówiłam żwirowym głosem, co było sprawką jedynego lojalnego towarzysza, papierosa Camel. Moja warga była pokryta strupami od starego kolczyka. Mój pępek był różowawy, rana nie zagoiła się i wdało się zakażenie. Przynajmniej pierścień na nosie wciąż wisiał swobodnie.
Podeszłam do okna. Obserwowałem studentów, chodzących tam, gdzie ja nie mogłam się zmusić. Zaciągnęłam się delikatnie papierosem w ciszy myśli. Czy powinnam podążać za niedopałkiem przez okno?
Czy właśnie tym chciałam się stać? Gdzie podziała się moja energia? Kiedyś byłam silna. Teraz moje ramiona opadły, a spojrzenie zwiotczało. Noce były pozbawione snów, mój budzik nie dzwonił już rano. Nie robiłam prania. Jedyną energię w pokoju miała lodówka ze spleśniałą pizzą.
Rzuciłam papierosa z okna na dziewiątym piętrze. Moje oczy marzycielsko podążyły za nim na ziemię. Usiadłam na łóżku. Wzięłam dziennik i pisałam w nadziei, że uda mi się oderwać od pustki.
pisząc bez celu
bezsensowne słowa, pozbawione kreatywności i wartości
niespokojna
więdnąca
wygłodzona
wyczerpana
udręczona
oszołomiona
zdezorientowana
ślepa
Odłożyłam dziennik na bok, położyłam się na poduszce i zapragnęłam spokoju od moich myśli. Nie miałam już nowych pomysłów. Robiło się coraz bardziej pusto. Jak długo potrwa, zanim zsunę się z grzędy?
Moje jedyne interakcje z innymi ludźmi zawęziły się do listów od rodziny lub znajomych. Mój ulubiony list był od Rodneya M., wybitnego człowieka, pastora. Szanowałam go. Wierzył w to, co robił. Dorastając, byłam świadkiem, jak przygarnął dziecko szwagierki. Wychowywał je jak własne, nie mając gwarancji, że będzie mógł zatrzymać swój ukochany skarb. Kiedy odwiedzał moich rodziców, zwykle mówił o Bożej dobroci. Kiedy mówił, przyciągało mnie jego spokojne oblicze i pewność.
Nie widziałam Rodneya od jakiegoś czasu. W liście zapytał mnie, co u mnie słychać. Opowiedział mi również, jak poznał swoją żonę na moim uniwersytecie WSU. Napisał, że gdyby byli w okolicy, chętnie by mnie odwiedził. List brzmiał ekscytująco. Zachwycał się WSU i jego potencjałem.
Zaczęłam pisać odpowiedź od poinformowania go, że WSU nie jest już nostalgicznym miejscem możliwości i przyszłości. Wspomniał również w liście, jak wspaniały jest Bóg. „Och, tak! Jest taki wspaniały!” - napisałam sarkastycznie. Musiałam powiedzieć Rodneyowi, jak bardzo jestem nieszczęśliwa i że Bóg nic dla mnie nie zrobił. Nie chodziłam na zajęcia, a współlokatorka właśnie ukradła mi chłopaka.
Zaczęłam opowiadać mu o tym, jak Jezus, ten wielki Syn Boży, porzucił mnie i zostawił w ciemności. Kiedy chciałam napisać imię Jezusa, nie mogłam sobie przypomnieć, jak się je pisze. Czy to było J-u-s-e-s? Nie, J-e-u-s-u-s. Nie, to też nie wyglądało dobrze. Byłem sfrustrowana. Powinnam wiedzieć, jak przeliterować to imię. Wychowałam się w chrześcijańskim domu i śpiewałam mu piosenki.
W końcu zapytałam współlokatorkę. Szybko wymamrotała: J-E-S-U-S. To było przerażające. Jak mogła to wiedzieć, a ja nie? Chwileczkę. Jak mogę obwiniać Boga za całe moje nieszczęście, skoro nawet nie wiem, jak ma na imię? Wygląda na to, że się nie znamy, ani nawet nie spotkaliśmy. Skończyłam biadolenie i wysłałam list, nie przyznając się do obwiniania niewłaściwej osoby.
Po napisaniu listu w moim umyśle nadal panowała jasność i logika. Ilu innych ludzi obwiniałam za moje nieszczęście, za które tak naprawdę nie byli odpowiedzialni? A jeśli to ja jestem powodem mojego nieszczęścia? Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Czy obwiniałam innych? Czy czekałam na ich porażkę, by mieć wymówkę? Czy czekałam, by powiedzieć: "A nie mówiłam?" Nie mogę winić innych! Nie mogę winić Boga, bo nawet nie wiedziałam, jak przeliterować jego imię.
Potrzebowałam planu. Wyczerpałam wszystkie znane mi zasoby. Nie zaliczyłem pierwszego semestru. Rzuciłam studia.
Zaczęłam pracę w domu opieki, w którym pracowałam w liceum. Byłam certyfikowaną asystentką pielęgniarki. Ta praca dała mi szansę na nawiązanie kontaktu z ludźmi. Babcie i dziadkowie nie byli groźni i potrzebowali miłości i akceptacji tak bardzo jak ja. Pasowaliśmy do siebie.
W tej branży nie powinno się mieć faworytów, ale wszyscy ich mieliśmy. Pokochałam drobną kobietę o imieniu Helen. Choroba Alzheimera to paskudny sposób na żywą śmierć. Pod koniec osoba nie jest w stanie się poruszać, komunikować, a ostatecznie nie jest w stanie przełykać.
Zawarłam umowę z Bogiem. Każdy duchowny powie ci, żebyś tego nie robił. Wiem, że z Bogiem nie można się targować. Powiedziałam Mu jednak, że jeśli szybko zabierze Helen i nie będzie musiała cierpieć, to zacznę za Nim podążać. Dwa tygodnie później Helen zmarła po posiłku, nie cierpiała. Przypomniałam sobie o umowie.
Znajoma Heather pracowała ze mną na oddziale Alzheimera. Podobnie jak ja, zmagała się z pytaniami o sens życia. Zaprosiłam ją, by poszła ze mną na nabożeństwo. Chętnie się zgodziła.
Pastor Joe był podekscytowany Bogiem i tym, że daje ludziom możliwość poznania Go. Jego kazanie było proste. Opowiadał o tym, jak Bóg nas kocha i pragnie mieć z nami osobistą relację. Przypomniał, że nie mamy nic, co moglibyśmy Mu dać, aby zasłużyć na Jego miłość. Nie było to dla mnie nowością, ale ten wątek o Bożej miłości, która podtrzymuje życie, wciąż koi moje serce. Duchowny mówił o przebaczeniu, które jest w Jego Synu. Jezus - Bóg umarł na krzyżu, abyśmy mogli spędzić wieczność z Ojcem.
Wieczór zakończył się modlitwą. Joe powiedział: "Nie chcę, abyś się modlił i obiecywał coś Bogu. Chcę tylko, abyś otworzył swoje serce i powiedział: Panie, oto jestem". Zgodziłam się z tym. Nie miałem nic do zaoferowania. Miałam złamane serce, nieudaną karierę akademicką, nie miałam chłopaka. Byłam uszkodzonym towarem, ale chciałam spróbować być dostępna dla Boga i zobaczyć, co On zrobi z moim bałaganem. Wypowiedziałam tę prostą modlitwę: "Panie, oto jestem. Zrób ze mną, co możesz". Ciepło i jasność napłynęły do mojego serca. Siła myśli rozgrzała mnie.
Zanim pozwolono nam otworzyć oczy po modlitwie, pastor poprosił nas o podniesienie ręki, jeśli nią modliliśmy. Ukradkiem zerknąłem, by sprawdzić, że Heather też podniosła rękę. Czułam się tak przepełniona radością, że nie mogłam się powstrzymać, aby nie podejść i nie uścisnąć dłoni pastora. Powiedziałam mu, że pomodliłam się i chciałam mu podziękować.
Bóg jest niewidzialny, a ja mogę Go sobie tylko wyobrażać. Potrzebowałam czegoś, czego mogłabym się trzymać, aby zachować pewność w tej nowej relacji z Nim. Był to werset z Pisma Świętego: "Wierny jest Ten, który was wzywa: On też tego dokona" (1 Tes 5,24).
Miałam coś, na czym mogę się oprzeć. Bez względu na to, jak będzie paskudnie, Bóg obiecał w swoim Słowie, że jest wierny i godny zaufania. Były to cechy, od których od dawna byłam oddzielona. Nie musiałam już próbować się chronić. On miał się tym zająć. Oprócz tego wiedziałam, jak pusta jestem w środku, a Bóg w tym wersecie obiecał, że się nie podda. Obiecał dokończyć to, co zaczął. Umowa została przypieczętowana.
Moja druga szansa w życiu nie sprawiła, że nie musiałam niczego robić. Wymagało to ogromnej pracy, aby odmienić moją karierę akademicką. Ciężko było wrócić do szkoły, wiedząc, że jestem kochana przez Boga. Presja. Nie mogłam się już wycofać. Tutaj miałam cel i znaczenie. Ktoś, kto mnie kochał, oczekiwał czegoś ode mnie. To było tak przytłaczające, że zamknęłam się w pokoju i paliłam trawkę przez tydzień. Życie było trudne. Rozmyślałam o śmierci przez tak wiele lat, że trudno było mi teraz kontemplować życie.
Czułam, że otacza mnie ciemność. Ciężka i dusząca. Nie potrafiłam podjąć wysiłku, by zacząć. Moje myśli nagle ucichły. Chwila. Nie musiałam już rozważać takich myśli. Bóg uwolnił mnie od poczucia winy.
Nagle przypomniałam sobie historię z Biblii o cudzołożnicy. Oskarżający mężczyźni byli religijnymi członkami społeczności, którzy chcieli przetestować Jezusa i zobaczyć, jak odpowie na ich pytania: "Prawo mówi, że każdy, kto popełnia cudzołóstwo, musi zostać ukamienowany". Ich potępiające słowa gryzły powietrze, gdy ich ręce zaciskały się wokół kamieni w dłoniach. Kobieta skomlała, a Jezus spokojnie przykucnął na piasku i od niechcenia przeciągnął po nim palcem. Podczas pisania odpowiedział: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Nadal kucał, słuchając jak każdy kamień spadał na piasek. Ci, którzy trzymali kamienie, również byli winni i zasługiwali na tę samą karę, którą chętnie wymierzali.
Kobieta, nieco zdezorientowana i spodziewająca się, że Jezus ogłosi jej grzech, czekała teraz, jak sobie z nią poradzi. "Gdzie są twoi oskarżyciele?" - zapytał. "Odeszli" - odpowiedziała. "Idź i porzuć swoje grzeszne życie". Kobieta odeszła i być może zdała sobie sprawę, że po pierwsze, nie była jedyną osobą, która zgrzeszyła, a po drugie, Jezus nie rzucił w nią kamieniem.
Dlaczego ma znaczenie, czy Jezus rzucił kamieniem, czy nie? Był jedyną osobą, która miała prawo to zrobić. Był bez grzechu. Jako Bóg miał władzę przebaczania lub osądzania grzechu.
Jezus jest tym, który mówi: "Ja też cię nie potępiam. Po prostu przestań grzeszyć i zwróć swoje życie ku Mnie". Ja również pracowałam nad tym, by przestać grzeszyć, ale zaczynałam zapominać o prawdzie, że jeśli Jezus mnie nie oskarża, to kto to robi? Nikt. Życie nie musi być spacerkiem po celi śmierci. Nie musimy być częściowo sparaliżowani niespodziewanymi bólami i rozczarowaniami. Dzięki Chrystusowi możemy mieć nadzieję.
Relacja z Jezusem jest lekarstwem na każdą chorobę serca. On jest życiem i daje mi życie. Boża wierność chroni tę nadzieję. Bóg dopuścił, abym doświadczyła pustki, ale też abym znalazła w Nim rozwiązanie.
Wciąż zmagałam się z wyglądem fizycznym. Starałam się uwierzyć, że Bóg kocha mnie bezwarunkowo. Nie uchwyciłam tego w pełni. Strasznie bałam się przybrania na wadze. Wciąż nie jadłam, bo nie doceniałam tych pięćdziesięciu kilogramów, które zyskałam po rzuceniu narkotyków. Nadal paliłam papierosy. Pomyślałem, że gdybym rzuciła wszystko naraz, mogłabym umrzeć. Myślę, że uzależniłam się od tak wielu rzeczy, że nie wiedziałem, jak żyć w zależności od Boga.
Mimo że życie nadal było bolesne, po raz pierwszy żyłam nie tylko tego dnia, ale wiecznie, z Bogiem, a nie z pustką. Ah! To jest Bóg, o którym ludzie mówią. Ten, który oddał wszystko, abyśmy mogli żyć pełnią życia, wolni od ciągłego bólu emocjonalnego. Chcę, abyś Go poznał. Jezus Chrystus, jest tym, który powstrzymał mnie przed skoczeniem przez okno. Wszystkim chętnym mówi: "Przyjdź do mnie".
Jeśli chcesz Dowiedzieć się, jak możesz Go poznać, przejdź do strony Jak osobiście poznać Boga.
► | Jak nawiązać przyjaźń z Bogiem |
► | Mam pytanie… |